Ciepła wełna otula me dłonie,
Me ciałko dwa terma i kurtka z pierza gęsi.
W tych szmatach dusza ma tonie,
W postaci groźnego mężczyzny uwięzi.
Wpinam się smyczą w obrońcę mego,
Który niepozornym jest strażnikiem.
Nie podróżuję w czasie a boję się tego-
Postaci drepczących w butach z bieżnikiem.
Przyglądają się i szczerzą,
Jakby już mnie chcieli łapsnąć.
Krok mój szybszy i pewniejszy,
Ja męskości nie dam zasnąć.
Mój krok bójny, lecz nie bojny,
Kurtka ciałko z luzem mieści.
Dusza dumna jak do wojny,
Chronić mają mej wolności.
W kieszeni pogromca,
Każdego podejrzanego.
Zmienia miejsce,
Gdy mijam mena takowego.
Szybko sprawdzam wichur mistrza,
Zaciskają się me dłonie.
W nieufności i żałości,
Że się mego brata boję.
Toż to człowiek jest z reguły,
Winien on spojrzenia na mnie.
Ten się patrzył na mnie z góry,
Więc uratuj mnie, oh panie!
Cud pozostał,
Bo nie wierzę,
Żeś ty powstał,
Tyleż wierzeń.
Garść pół-świadków,
Brak pewności,
Dużo światów,
Bez świętości.
I ja szybko,
W twej nie chwale,
Dzisiaj umrę-
Z łóżka wstanę.
To koszmary,
Śnią się przecie.
Czary- mary,
Wyginiecie.
– N.Z-
Wszystkie materiały zamieszczone na tej stronie są chronione prawem autorskim. Kopiowanie lub wykorzystywanie bez zgody autora jest zabronione.