Jak minimalizm w szafie uwolnił mnie od codziennych dylematów

Pamiętam ten poranek sprzed dwóch lat. Wstałam jak zwykle, otworzyłam szafę i… znów to samo. Zbyt wiele ubrań, za dużo wyborów, a mimo to żadna opcja nie wydawała się idealna. Każdego ranka powtarzał się ten sam problem – co na siebie włożyć? To nie było nic wielkiego, ale ten drobny stres odbierał mi spokój.

Miałam jedną ulubioną czarną koszulkę i spodnie, w których czułam się świetnie. Pewna siebie, gotowa na dzień. Ale czy mogę nosić je codziennie? Co ludzie pomyślą, gdy zobaczą mnie w tym samym stroju trzeci raz z rzędu? Ta myśl długo mnie blokowała, aż w końcu zdecydowałam: upraszczam swoją szafę.

Jeden typ koszulki, mniej stresu

Od tamtej pory codziennie noszę ten sam typ czarnej koszulki, zmieniam tylko spodnie i dodaję kolorowy akcent – koszulę lub gdy jest zimniej- bluzę. Bieliznę mam w kilku identycznych egzemplarzach. Zero porannego zastanawiania się, zero zbędnych decyzji.

Nie tylko pozbyłam się decision-making fatigue, ale też zauważyłam coś ciekawego – ludzie bardziej skupiają się na tym, co mówię, a nie na tym, co mam na sobie.

Minimalizm, ale praktyczny

Nie jestem fanką ubrań z dużymi logotypami, moje rzeczy są proste i bez krzykliwych wzorów. Czy mam identyczne spodnie? Nie, bo prowadzę aktywny tryb życia. Chodzę po górach, gram w siatkówkę, studiuję, czasem potrzebuję bardziej formalnego stroju. Każde z moich spodni ma inne zastosowanie, ale wszystkie są uniwersalne i przede wszystkim – czuję się w nich dobrze.

Naprawiam zamiast wyrzucać

Minimalizm w szafie nie oznacza, że wyrzucam ubrania, gdy tylko coś się z nimi stanie. Pamiętajcie, tu nie chodzi o perfekcjonizm. Wręcz przeciwnie! Jeśli coś się zepsuje, staram się to naprawić – zszyć, cerować, a jeśli mogę, to pobawić się z maszyną do szycia i dać ubraniom drugie życie. Czasem coś przerobię, wykorzystam w szyciu różnych projektów – i dzięki temu dana rzecz nadal mi służy. To nie tylko oszczędność, ale też frajda i satysfakcja.

Mniej ubrań, więcej wolności

Wielu znanych ludzi, takich jak Steve Jobs czy Mark Zuckerberg, upraszczało swoje szafy, by nie marnować energii na zbędne decyzje. Ja również przekonałam się, że mniej ubrań oznacza mniej stresu i więcej czasu na rzeczy, które naprawdę mają znaczenie. Przestałam też przejmować się opinią innych. Czy to, że mam mniej ubrań, czyni mnie gorszym człowiekiem? Oczywiście, że nie.

Jeśli myślisz o takim kroku, nie wyrzucaj wszystkiego od razu. Testuj, sprawdzaj, w czym czujesz się najlepiej. Minimalizm to proces, a nie rewolucja z dnia na dzień.

Dzięki takiemu podejściu nie tylko oszczędzam pieniądze, ale też działam w duchu zero waste. Nie kupuję nowych ubrań, chodzę w tym co mam. Produkcja ubrań ma ogromny wpływ na środowisko, dlatego moja szafa zawiera rzeczy dobrej jakości, które posłużą mi przez lata.

Minimalizm w szafie to nie tylko mniej dylematów – to więcej wolności, spokoju i świadomości. Może warto spróbować?

-Nati-